Ciąża dobiegała końca, a ja nie mogłam się doczekać dnia, w którym przywieziemy Naszego synka do domu. Wyobrażałam sobie jego maleńkie rączki wysunięte spod kocyka. Widziałam te słodkie, pucułowate poliki i niebotycznie małe stopy. On miał spać, a MY go podziwiać.
Wypis. Mąż się stawia z fotelikiem. Czuje strach, a do tego trzęsą mi się ręce. Nie tak! No nie tak to miało wyglądać! Jak tu Jana w ten fotelik zapakować?! Taki mały, wiotki jak cholera i ulewa. Cały czas ulewa. W tym nosidle przecież się zadławi. I udusi. Nie dam rady go tak szybko wyjąć! A do domu przecież kilometry…
– No cholera jasna, WOLNIEJ!
– Kotku, ale wolniej już się nie da. Korek zrobię…
– Jedziesz z DZIECKIEM!
Warczę żeby zwolnił, żeby rowerzysty nie wyprzedzał. O telefon robię awanturę. BO ROZPRASZA! Niech wyrzuci…
Strach się plątał z niepewnością. Jeśli miałabym opisać – jednym słowem – emocje towarzysząca mi w pierwszych dniach (a może i tygodniach) z dzieckiem to użyłabym wyrazu THRILLER. Cały czas w napięciu.
Kiedy Jan zaczynał płakać byłam przerażona. W mojej głowie zapalała się czerwona lampka, PROBLEM. Problem, który trzeba zdiagnozować. I to szybko. Bo neurony. Bo synapsy. Bo destrukcja.
Próbowałam karmić, ale nie chciał ssać. Bo karmienie wcale NATURALNE nie jest, a przynajmniej nie w tych pierwszych dobach. Dziecko wierzga kończynami, a Ty myślisz jak je chwycić żeby nie uszkodzić. Przy karmieniu dziecię może też zasypiać. I Jan spał. A ja z żalem wyłączałam stoper. Tak, karmiłam ze stoperem w ręce. Jasiek ciumkał przez minutę. Albo dwie. Pewnej nocy nacierałam go chusteczką – żeby wstał. Innym razem, gdy od piersi się oderwał z krzykiem, wyciągnęłam butle. Bo się bałam, że go głodzę.
Strach mi towarzyszył ciągle. Te obawy o to czy oddycha. Nocą zrównywałam Nasze łóżka. Chciałam patrzeć jak porusza klatką. Czasem ruchów nie widziałam więc do piersi przykładałam rękę. Chciałam poczuć.
Bo ta miłość w pierwszych dobach jest zwyczajnie trudna. Kolorowe magazyny kłamią, a reklamy pokazują science fiction. Mama nie jest wypoczęta. Nie jest też ZRELAKSOWANA. Nie tiutiuta jeszcze. I nie ćwirka. Beczy. Non stop beczy.
W pierwszych dobach byłam przerażona. Wiesz dlaczego? Po raz pierwszy w życiu stałam się ODPOWIEDZIALNA. Za czyjeś życie. Za życie mojego dziecka.
SPODOBAŁ CI SIĘ TEN WPIS? A MOŻE ZNASZ OSOBĘ, KTÓRĄ RÓWNIEŻ BY ZAINTERESOWAŁ? JEŚLI TAK, BĘDZIE MI SZALENIE MIŁO JEŚLI :
- POLUBISZ GO LUB UDOSTĘPNISZ NA MOIM FACEBOOK’U
- POINFORMUJESZ MNIE O TYM W KOMENTARZU PRZY OKAZJI DZIELĄC SIĘ SWOIMI UWAGAMI
- WESPRZESZ GRUPĘ, KTÓRA INTERESUJE SIĘ MOIM BLOGIEM I POLUBISZ MÓJ KANAŁ NA FACEBOOK’U
DZIĘKUJĘ! MAM NADZIEJĘ, ŻE JESZCZE DO MNIE WRÓCISZ 🙂