Parę dni temu pisałam Wam o tym, że przeprowadzka z małym dzieckiem to Sajgon. Podtrzymuje. Od tygodnie śpimy na kartonach, a znalezienie głupich skarpetek zajmuje mi PIĘTNAŚCIE MINUT. I to jest dramat…
Przeprowadzki są trudne, ciężkie i bardzo (ale to bardzo!) męczące. Po kilku dniach patrzenia na: kartony, plastikowe pojemniki i worki robi mi się słabo. Wstaje, robię sobie kawę (fujową, w przezroczystej szklance bo do kubka jeszcze się nie dokopałam) i zaczynam płakać. Kiedy to się skończy?! To segregowanie, rozpakowywanie, układanie… KIEDY?!
Ale jeśli mam być z Tobą szczera to właśnie teraz czuję, że jestem… W domu! W końcu, po trzech latach tułaniny. Za Nami: dwudziesto siedmio metrowa kawalerka, pokój wydzierżawiony od teściów i czterdzieści pięć metrów w apartamentowcu. Teraz mamy dom. Taki z ogródkiem. I choć nie jest ‘nasz’, bo wynajmowany to czuje się w nim – swojsko!
Nie lubię blokowisk. Nie lubię upychania w klatkach. Ja wiem, że osiedla potrafią być piękne w ten ‘modernistyczny’ sposób. Ściana z luster. Wielkie okna. No i oczywiście loggia. Piętnaście metrów betonu! Czad. Tylko, że nie dla mnie. Bo ja do życia potrzebuje roślin. I nie, nie mam tu na myśli trawnika. Wydzielonego skrawka zieleni z tabliczką ‘nie deptaj’. Moje dziecko potrzebuje ziemi. Nie chce dla Jana metalu, tandetnego plastiku i brukowej kostki. Wychowałam się na wsi i zabiorę moje dziecko na wieś. Może nie dzisiaj i pewnie nie jutro, ale kiedyś Jana tam zabiorę. Niech sobie pobiega i zobaczy co to znaczy „żniwa”.
Po roku spędzonym w Warszawie mam dość. Serio! Za głośno i za szybko. Nie dla mnie.
DOBRNĘŁAŚ DO KOŃCA? SUPER! BARDZO SIĘ CIESZĘ, ŻE KOLEJNA ZARWANA NOC NIE POSZŁA NA MARNĘ 🙂 JAK MYŚLISZ – TEN TEKST MÓGŁBY SIĘ KOMUŚ PRZYDAĆ? JEŚLI UWAŻASZ, ŻE TAK TO PROSZĘ CIĘ O:
- KOMENTARZ (NAJLEPIEJ MIŁY :D)
- LAJKA, SERDUSZKO TUDZIEŻ INNĄ MEGA SPONTANICZNĄ REAKCJĘ
- UDOSTĘPNIENIE
W TYM CELU ZAPRASZAM CIĘ NA MÓJ FANPAGE
AGNIESZKA,